opis strony

KĄCIK LITERACKI cz. V Świadectwo pn. ,,Skarby od Boga” – Aleksandra Drzazgowska

KĄCIK LITERACKI cz. V Świadectwo pn. ,,Skarby od Boga” – Aleksandra Drzazgowska

Radość miłości przeżywana w rodzinach jest także radością Kościoła.

                                                                                   Papież Franciszek

 

Skarby od Boga

 

Świadectwo

 

pamięci mojego zmarłego w 2016 roku męża Tomasza

                                                                                    

Autor: Aleksandra Drzazgowska

 

 

Słowa Matki Teresy z Kalkuty: ”Nie ma takiej osoby, która nie mogłaby podzielić się czymś z innymi”, skłoniły mnie do zaprezentowania mojego świadectwa

Ponad 2O lat temu wspólnie z mężem utworzyliśmy rodzinę adopcyjną dla dwójki, obecnie już dorosłych, dzieci. Utworzyliśmy ją  jako ludzie młodzi, bez doświadczenia rodzicielskiego. Nasze informacje o powierzonych nam dzieciach były znikome. W latach 90-tych nie było systemu wsparcia dla tego typu rodzin. Nie ukończyliśmy też żadnego szkolenia. Do wszystkiego więc dochodziliśmy sami, kierując się przede wszystkim sercem. Dziś po latach mogę powiedzieć, że udało nam się dobrze wywiązać z powierzonej przez sąd roli – wychowaliśmy dwoje dzieci na porządnych i odpowiedzialnych młodych ludzi. Udało nam się, bo od samego początku fundamentem naszego domowego ogniska była miłość. Z pewnością ważnym czynnikiem, mającym wpływ na powodzenie bądź porażkę w procesie wychowania powierzonych dzieci jest atmosfera domu rodzinnego – tego w którym sami wzrośliśmy, i tego. który tworzymy. Jeśli dorastaliśmy w klimacie ciepła ,szacunku, serdeczności i wzajemnej życzliwości, to potem już dorosłym życiu przenosimy go do naszych  rodzin.

Zapytano autora Małego Księcia: „Skąd jesteś ?”. Odpowiedź brzmiała : „Jestem ze swego dzieciństwa”.

Gdy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam bawić się w dom. Miałam mnóstwo zabawek. Mój ulubiony miś był bardzo duży, dostałam go na Boże Narodzenie i pamiętam, że w Nowy Rok ojciec nadał mu uroczyście imię Fifek.

Fifusia uważałam za swojego synka, całymi dniami woziłam go w lalkowym wózku, a wieczorem śpiewałam rodzinie mu kołysanki. Miałam radosne. dzieciństwo Wychowałam się w pełnej rodzinie, miałam rodzeństwo i wspaniałych rodziców. W latach 60. mama prenumerowała magazyn mody Burdę, z której szyła mnie i moim siostrom sukienki. Pamiętam, że aby sprawić mi radość, wycinała ze starych numerów magazynu ilustracje z niemowlętami i na moją prośbę przyklejała na ścianie obok mojego łóżeczka.

To tylko niektóre obrazy z mojego dzieciństwa. Podobny szczęśliwy dom starałam się wspólnie z mężem stworzyć naszym przysposobionym dzieciom.

Nigdy nie zapomnę chwili kiedy po raz pierwszy zobaczyłam naszą córeczkę.  Pielęgniarka przyniosła nam ją w szarym kraciastym kocyku. Do dziś pamiętam jej duże piwne oczka patrzące na świat. Była taka maleńka. Zupełnie jak laleczka. Istny cud. Przytulałam, całowałam i usypiałam w ramionach powierzone memu serce niemowlę. Podając butelkę ze smoczkiem, karmiłam z taką samą miłością jak matki podające pierś. A może nawet większą? Tak bardzo cieszyłam się, że mam upragnioną córeczkę, że jestem mamą

Początkowo Sylwunia spała w wiklinowym koszyku na kółkach zrobionym przez moją mamę. Potem nad jej przyozdobionym białym tiulem łóżeczkiem powiesiłam obrazek z Dzieciątkiem Jezus. Zawsze była blisko mnie. Byliśmy tacy szczęśliwi. Sylwia stała się najcenniejszym skarbem, który przybył do nas prosto od Boga.

Zwykło się sądzić, że skoro niemowlę nie mówi to jest „głupiutkie” i nic nie rozumie. Nic bardziej mylnego. Jestem przekonana. Ze nasza Dzidzia z chwilą , gdy zamieszkała z nami, odczuła że w jej życiu coś się odmieniło. Miły dotyk, ciepłe serdeczne słowo, sucha pieluszka i butelka pełna mleka dawały poczucie bezpieczeństwa.

Kiedy dziecko jest jeszcze w brzuchu mamy już słyszy, zapamiętuje i przeżywa. Nie napiszę, co mogły przezywać moje dzieci w okresie prenatalnym i zaraz po urodzeniu. Nie napiszę również dlaczego doświadczyły utraty rodziców biologicznych – największej straty jaką dziecko może ponieść. Są to przykre i bolesne sprawy.

Sebastian czekał na nas w Domu Małego Dziecka. Był blady i bardzo smutny. Nikt go nie odwiedzał. Mało jadł i dużo płakał. Gdy spojrzałam w jego smutne niebieskie oczy – wtulił się we mnie. „Dzień dobry synku”- szepnęłam mu do uszka i zaprowadziłam do stojącego w progu męża i roześmianej Sylwii, która bardzo pragnęła mieć rodzeństwo, a miała wówczas już 10 lat.

Sebastian pojawił się w naszej rodzinie pierwszego dnia wiosny. Miał niespełna dwa lata. Pamiętam, że Sylwusia bardzo chciała wyjść na podwórko ze swoim bratem. Ja natomiast obawiałam się reakcji dzieci na nowego towarzysza zabaw. Chciałam chronić Sylwię przed zranieniem. Ponieważ jednak tak bardzo nalegała, zgodziłam się w końcu.

Okazało się, że moje obawy były płonne. Po jakimś czasie Sylwia wróciła z podwórka z roześmianą buzią i zawołała:

„Mamusiu! Wszystkim dzieciom bardzo podobał się Sebastian. Trochę tylko dzieci się dziwiły, że jest taki duży. Ale nie martw się, powiedziałam, że ty urodziłaś tak duże dziecko”. Ucałowałam Sylwunię, ucałowałam Sebastianka i pomyślałam jak czasem prosty i nieskomplikowany jest otaczający nas świat w oczach dziesięciolatka.

Ukochaną zabawką Sylwusi był śnieżnobiały miś Puszek, a Sebastiana – skrzat Kulfon. Misia Puszka podarowała Sylwii w dniu chrztu moja siostra Barbara.. Towarzyszył on jej przez całe dzieciństwo, pamiętam jak z nim zasypiała, jak urwała mu języczek, jak poczęstowała go urodzinowym tortem, a potem wykąpała w wannie. Te piękne chwile zatrzymałam nie tylko na zdjęciach, ale przede wszystkim w sercu i pamięci. Tego samego misia, ponownie podarowałam Sylwii w dniu jej ślubu. Córka była bardzo wzruszona, gdy ujrzała wśród prezentów ukochaną zabawkę swojego dzieciństwa. Potem przez jakiś czas Puszkiem bawiły się Sylwii  dzieci: Anastazja i Bartuś. Któregoś razu zapytałam córkę o misia, a ona uśmiechnęła się i odpowiedziała, że gdy zauważyła, że maluchy próbują misiowi „zbadać oczy”- schowała  pamiątkę swojego dzieciństwa wysoko na półce.

Kulfona, skrzata z długim czerwonym nosem, podarowała Sebastianowi, moja przyjaciółka, która przez wiele lat prowadziła rodzinny dom dziecka w Kętrzynie. Kulfon był niezastąpiony w utulaniu syna do snu, wyjeżdżał na wakacje, siedział w poczekalni do lekarza, pomagał przetrwać pierwsze dni w przedszkolu. Strach pomyśleć co by się stało, gdyby się gdzieś zawieruszył. Dziś, z mocno sfilcowaną brodą, wisi na ścianie wśród fotografii rodzinnych..

Mogłabym jeszcze długo opisywać obraz rodzinnej atmosfery w naszym domu, ale chciałam tylko zasygnalizowałam pewien jej aspekt. Wiem, że powodzenie adopcji zależy od bardzo wielu czynników. Zdaję sobie również sprawę jak złożone jest funkcjonowanie tego typu rodzin. Chciałam jednak podkreślić jak wielką rolę w procesie wychowania przysposobionych dzieci odgrywa osobowość przybranych rodziców, ciepłe, życzliwe nastawienie do otaczającego nas świata. Klimat, który w sposób szczególny wnosi do domu matka.

Warto przed podjęciem tej odważnej decyzji, zdać sobie sprawę, że więzy, które łączą rodzinę adopcyjną chociaż nie są więzami krwi, powinny być więzami miłości. Każdy z nas, jak to pięknie określił Luciano de Crescenzo, jest aniołem, który ma tylko jedno skrzydło. Jeżeli chcemy wzbić się ponad ziemię, musimy wziąć się w objęcia.

Kandydaci na rodziców adopcyjnych często obawiają się, czy pokochają powierzone dziecko jak własne.

Odpowiem słowami Wandy Półtawskie j: „Każde dziecko można pokochać jak własne. Każde – zarówno to urodzone jak i przybrane – może nas zaskoczyć sobą. Jest inne niż się spodziewamy czy pragniemy. Każde jednak zasługuje na tę samą akceptację i miłość”. Ja moje iskierki radości pokochałam nad życie.

Drodzy rodzice adopcyjni, opiekunowie powierzonych dzieci – nie zamartwiajcie się na wyrost tym, jak powierzone wam dziecko zostanie przyjęte przez wasze otoczenie : rodzinę, sąsiadów, znajomych. Trzeba  wierzyć, że ludzie są dobrzy. Może tylko czasem zbyt egoistyczni – gdy po pięciu latach od adopcji Sylwii złożyliśmy prośbę o przysposobienie kolejnego dziecka (list napisała również  Sylwunia),spotkałam się z uwagami : po co Wam kolejne dziecko! Przecież macie już jedno. Nie ryzykujcie!.

A ja tak bardzo pragnęłam mieć więcej dzieci. Mogę powiedzieć, że gdyby nie kłopoty zdrowotne – to po adopcji Sebastiana z równą miłością wychowałabym i trzecie, bo jak pisał św.Jan Paweł II : „Nie może i nie powinno być dzieci porzuconych. Ani dzieci bez rodziny. Ani dzieci ulicy”.

Myślę, że nie przeżyję już chyba w moim życiu szczęśliwszych chwil od tych, w których wspólnie z mężem zaadoptowaliśmy nasze dzieci. Myślę również, że rację miała

Maria Łopatkowa gdy pisała: „Nie samo urodzenie, lecz wychowanie dziecka świadczy o tym, czyje ono rzeczywiście jest Wychowane od pieluszek staje się nasze tak serdecznie i prawdziwie, że żaden akt urodzenia bardziej tego potwierdzić nie jest w stanie”.