Luty 2009r.
Świadectwo chłopca wychowywanego w rodzinnym domu dziecka
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego.
Moje pierwsze urodziny
Było 16 lutego 2003. Tego dnia bardzo mocno padał śnieg, a więc można było porzucać śnieżkami. Wstałem z łóżka, umyłem się i poszedłem zjeść śniadanie. Na śniadanie zjadłem płatki (nestle ciniminis). Po śniadaniu usiadłem na kanapie i spytałem ciocię co będziemy dzisiaj robić? Ciocia popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się i powiedziała, że dzisiaj będziemy świętować moje urodziny. Ja zupełnie o nich zapomniałem. Miałem już 6 lat i byłem z tego bardzo dumny. Ciocia powiedziała też, że ma dla mnie niespodziankę i że o 12 przyjdzie dużo gości. Bardzo się ucieszyłem, a tak naprawdę w tym wieku ucieszyłem się z tego, że dostanę dużo prezentów. No bo skoro każdy gość przyniesie mi prezent, to będzie ich sporo.
O 12 przyszli goście, chyba z 10 osób. Dostałem fajne zabawki: puzzle 3D, grę planszową, samochód sterowany. Goście byli bardzo mili i bawili się razem ze mną. Po godzinie do pokoju weszła ciocia a w rękach trzymała piękny czekoladowy tort. To był mój urodzinowy tort. Pierwszy raz ktoś upiekł tort specjalnie dla mnie, to było miłe uczucie, byłem wtedy najważniejszy. Ten tort był mój, tylko mój. Zdmuchnąłem świeczki i wszyscy zaśpiewali mi sto lat. Gdy zjedliśmy tort to długo się jeszcze bawiliśmy moimi prezentami. Niestety o 18 goście musieli już iść. Ale mi, Parysi, Krzysiowi i Adamowi ciocia pozwoliła się jeszcze bawić. Było super. Wieczorem po kolacji, poszedłem spać. Byłem bardzo szczęśliwy, bo pierwszy raz miałem prawdziwe urodziny i tak już jest do dziś.
Kris
Luty 2009 rok
Świadectwo chłopca wychowywanego w rodzinnym domu dziecka
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego.
Mój pierwszy dzień.
Siedziałem na dywaniku. Było 1 lutego, popołudnie. Do sali weszła pani. Nie, nie opiekunka, tak jak zawsze. Troszkę znałem tą panią, bo przychodziła do nas czasami, podobno miała wziąć dzieci do swojego domu. Przychodziła coraz częściej, była fajna, bo się z nami bawiła. zastanawiałem się po co przyszła tym razem, może chce wziąć dzieci? Może adoptuje mnie i mojego brata? Okazało się, że przyszła naprawdę po dzieci ale tylko po dwójkę, po Patrycję i Krystiana. Gdy zobaczyłem jak Pati i Krystian się pakują to posmutniałem i się zdenerwowałem tak mocno, że pozrzucałem wszystkie półki i zabawki. Zacząłem płakać i krzyczeć „ja teś chcie iś” co oznaczało – ja też chcę iść. Gdy Pani to usłyszała podeszła do mnie i mnie przytuliła. Powiedziała, żebym się nie smucił bo u niej w domu znajdzie się miejsce dla mnie i mojego młodszego braciszka. Poszła do Pani Dyrektor i o czymś długo rozmawiały, a gdy wyszła powiedziała, zbierajcie się, jedziecie z nami. Ucieszyliśmy się bardzo!! Tak się ucieszyłem, że będziemy mieli nowy dom, że do tej pory się uśmiecham. Od razu wystrzeliłem jak rakieta i pobiegłem się spakować, a za 5 min siedziałem już w bardzo fajnym aucie. Sprawiło mi to radość, bo nigdy wcześniej nie jechałem samochodem a szczególnie takim fajnym. Podróż była super, w końcu zobaczyłem jak wygląda miasto, wszystko mnie ciekawiło i zadawałem mnóstwo pytań, a ciocia Ewa i wujek Zbyszek (bo tak się nazywali ci państwo) odpowiadali na każde. Siedziałem sobie wygodnie w mięciutkim foteliku i byłem bardzo szczęśliwy. Gdy podróż się skończyła i dojechaliśmy już do naszego nowego domu trochę się denerwowałem. Nagle brama sama się przed nami otworzyła i wjechaliśmy do środka. Gdy wszedłem do domu to pierwsze co zobaczyłem to dużą szarą kanapę i pełno puf. Między nimi kręcił się kot. Po raz pierwszy widziałem coś takiego. Rozebraliśmy się a ciocia włączyła radio. Leciało „wstań, powiedz nie jesteś sam”. Wszyscy zaczęliśmy biegać, śpiewać i krzyczeć. Jak ciocia to zobaczyła to się śmiała. Długo się razem bawiliśmy a gdy już byliśmy bardzo zmęczeni, zjedliśmy pyszną kolację i poszliśmy spać do swoich nowych pokoi. Położyłem się pełen radości i chęci do życia, bo wiedziałem już, że warto żyć. Ten dzień na długo zostanie w mojej pamięci, nigdy go nie zapomnę, bo kto by zapomniał??
Krzyś
27 stycznia 2009r.
Świadectwo
małżeństwa prowadzącego rodzinny dom dziecka
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
Postaram się skreślić kilka słów o naszym Rodzinnym Domu Dziecka. Przyznam, że nie jest to takie łatwe i proste, a to dlatego, że o wiele więcej jest potknięć i upadków w tej naszej pracy niż zwycięstw.
Od 2006 roku nasza 4-osobowa rodzina powiększyła się o 6 dzieci. Przybyły do nas maleństwa ,chłopiec 1 rok i 9 miesięcy, jego siostrzyczka 2 lata i 9 miesięcy oraz czwórka rodzeństwa:
dziewczynka 2 lata i 9 m-cy
chłopiec 5 lat
dziewczynka 7 lat
dziewczynka 8 lat.
Oj, było co robić przez pierwsze pół roku. Teraz to już wspomnienia, że śniadanie zjadałam około 13-14 godziny, a kładliśmy się spać z mężem dobrze po północy. Nasz własny dom przygotowywany na przybycie dzieci po miesiącu wyglądał jak do remontu, a nie po remoncie. Wszystko paliło się w rękach i budziło ciekawość.
Jedna z młodszych dziewczynek obgryzała strasznie paznokcie, moczyła się w nocy, zwijała ubranka i kołderkę na paluszek, gryzła książki i wszystko co jej wpadło do rączek. Codziennie po kilka razy pytała, „czy ją kocham?”
Jaką radością dla nas był dzień, kiedy po roku pobytu u nas mogłam obciąć dziewczynce paznokcie u rąk i nóg.(było już co obcinać) i kiedy po raz pierwszy nie zapytała już „czy ją kocham” tylko powiedziała „KOCHAM CIĘ CIOCIU”…
Tak w tej naszej pracy naprawdę jesteśmy pozostawieni sami sobie z wszystkimi nawarstwiającymi się problemami. Największą pomoc i zrozumienie okazują nam osoby, które tak jak my są rodzicami zastępczymi oraz zupełnie obcy przypadkowi ludzie, którzy bezinteresownie pocieszą i podniosą na duchu.
Danuta i Jerzy
Luty 2009 r.
Świadectwo
małżeństwa prowadzącego kwalifikowaną rodzinę zastępczą
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
(przekształcony rodzinny dom dziecka)
Nazywamy się Anna i Mieczysław. Od 30 lat jesteśmy małżeństwem i wychowaliśmy troje biologicznych dzieci: Beatę lat 29.Dorotę lat 28 i Dariusza lat 26. Jak nasza pierwsza córka Beatka w wieku 3,5 roku przeszła operację nowotworu złośliwego mózgu, w 1983 roku lekarze nie dawali żadnej szansy, że będzie żyła. Był to dla nas szok i na pytanie co robić, lekarze w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie powiedzieli – proszę się modlić. Tak też robiliśmy prosząc Boga o pomoc i siły. Ja ze swojej strony obiecałam ,że postaram się ten dług odpracować. W 2003 roku dzięki mężowi i dzieciom po szkoleniach i wykończeniu naszego domu udało nam się otworzyć Niepubliczny Rodzinny Dom Dziecka, w którym zamieszkało z nami ośmioro dzieci. W 2008 roku minęło pięć lat od tamtej chwili. Dzieci urosły, nie było łatwo. Przechodziliśmy wzloty i upadki, radości i smutki. Staramy się oboje z mężem przekazać naszym wszystkim dzieciom ile można osiągnąć, jeśli czegoś się naprawdę pragnie. Wiele można zyskać, ale potrzebna jest do tego cierpliwość, dobroć, nauka i praca. Obecnie mieszkamy na kolonii- małej wsi gdzie uczę się razem z dziećmi żyć na gospodarstwie. Hodujemy kury, kaczki, gęsi, króliki, cielaki i kucyki. Uprawiamy ogród, gdzie sadzimy ziemniaki, a z owoców z sadu robimy przetwory. W stawach hodujemy ryby. Jaka to radość wyjść z domu i zbierać poziomki lub grzyby, rozpalić ognisko, a co najważniejsze dzieci mogą swobodnie bawić się wokół domu nikomu nie przeszkadzając. Od stycznia 2009 jesteśmy zawodową, niespokrewnioną rodziną zastępczą. Dobrze, że mieszkamy w cudownym miejscu gdzie nikomu „ nie przeszkadzamy”, bo się przeprowadziliśmy bywało różnie.
Proszę wybaczyć trochę chaotyczny opis, ale chcąc napisać o naszych 10 dzieciach w wieku od 6 do 16 lat (2 chłopców i 8 dziewczynek) wyszłaby gruba książka, więc piszę krótko. Kochamy je wszystkie bardzo mocno.
Anna i Mieczysław
Luty 2009 r
Świadectwo
mamy prowadzącej rodzinny dom dziecka na terenie
województwa warmińsko-mazurskiego
Moje doświadczenia w pracy z dziećmi odrzuconymi.
Wydawałoby się – temat rzeka, a tak trudno o tym pisać. Dziesięcioletnie doświadczenie w opiece nad dziećmi nauczyło mnie dystansu do wypowiadanych słów i pokory wobec życia i drugiego człowieka. Zwrot – dziecko odrzucone, zupełnie nie odpowiada mojemu myśleniu o dzieciach, które wychowuję. Może po prostu dlatego, że są jak najbardziej chciane i kochane. Znam ich przeszłość, ale nigdy nie poznam jej z perspektywy przerażonego kilkulatka, nigdy nie dowiem się jakie spustoszenie poczynił w Nich alkohol wypity przez matkę, jakie zmiany osobowości pociągnie za sobą agresja ojca. Nauczyłam się, że najprościej pokochać Je takimi jakimi są, a najlepszą metodą wychowawczą jest konsekwencja i własny przykład.
Każde dziecko jest inne, każde też posiada swoje mocne strony – ważne jest by je odkryć i rozwijać. Dotyczy to także naszych dzieci – tych dotkniętych przez los, z deficytami rozwojowymi. Kiedy 10 lat temu trafiło do nas sześcioro rodzeństwa „po przejściach”, byliśmy przerażeni. Po latach okazało się, że to jak najbardziej ludzki, normalny odruch. Intuicja, serce, wiedza pedagogiczna szybko pomogły w postępowaniu z dzieckiem z FAS, czy opóźnieniem umysłowym. Pisząc „szybko”, mam na myśli miesiące, czasami nawet lata, bo tylko taki proces wychowawczy ma sens w pracy z naszymi dziećmi. One nienawidzą poczucia tymczasowości, oczekują, że w końcu ktoś podaruje im poczucie bezpieczeństwa, no i oczywiście pokocha.
Dni w których łykało się łzy bezsilności, dni trudne, które stawiały nasz świat na głowie, szybko poszły w zapomnienie, a każdy kolejny dzień wymagał pełnej mobilizacji. Myślę, że udało nam się wspólnie z dziećmi pozbawić je uczucia że są odrzucone – złe sny nie dręczą je już nocami.
Po dziesięciu latach, jestem przybraną matka dziesięciorga dzieci, które dokonują rożnych dobrych i złych – wyborów życiowych, babcią dla córeczki mojej najstarszej wychowanki, a co najważniejsze – żoną mojego męża. Trzeba niezwykle silnych więzów, by wspólnie przetrwać wszystkie kryzysy małżeństwa i rodziny. Nagrodą za naszą pracę jest oddanie naszych dzieci, ich uśmiech, ciężka praca nad sobą, a nade wszystko odwzajemniona miłość, wdzięczność, którą odczuwamy na każdym kroku. Nigdy do tej pory, nie żałowaliśmy podjętej wiele lat temu decyzji.
Gabriela
Luty 2009 r.
Świadectwo
mamy prowadzącej rodzinny dom dziecka w województwie warmińsko-mazurskim
Odpowiadając na pytanie o ideę założenia rodzinnego domu dziecka- nasuwa mi się tylko jedna myśl. To było pragnienie płynące z serca. Pomóc innym dzieciom potrzebującym opieki, troski i miłości. Nam było może trochę łatwiej, bo byliśmy już rodzicami adopcyjnymi. Potrafiliśmy przyjąć, pokochać obce dziecko jak swoje. Te również są nasze .Chociaż mają swoje biologiczne rodziny i inne nazwiska, to jednak są to dzieci bardzo drogie naszemu sercu. Bardzo trafnie ujął to jeden z naszych chłopców- „…w naszej miejscowości jest wiele dzieci, ale dla naszych rodziców jesteśmy najważniejsi”.
W listopadzie 2008r upłynęło 10 lat od kiedy prowadzimy rodzinny dom. Dostrzegamy głębiej, jakże trudne i odpowiedzialne jest to zadanie – całodobowa, całoroczna, bardzo wyczerpująca praca.
Są jednak i piękne chwile, gdy dzieci przy naszej pomocy i wsparciu kończą szkoły zawodowe, średnie i policealne. Gdy przerywają zaklęty krąg patologii swoich rodzin i radzą sobie w życiu. Gdy na ich twarzach pojawia się uśmiech, gdy „ładnieją” od miłości.
To dodaje sił i chęci do podejmowania dalszego wysiłku na rzecz kolejnych dzieci, które trafią do naszej rodzinnej placówki.
Małgorzata
Luty 2009 rok
Świadectwo
małżeństwa prowadzącego rodzinny dom dziecka
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
W naszym rodzinnym domu dziecka od stycznia 2006 r. przebywa sześcioro wychowanków. Są to dwa rodzeństwa – dwu i czteroosobowe. Dzieci w wieku od 10 do 17 lat. Pochodzą z rodzin niepełnych. W przypadku jednej rodziny jest problem alkoholowy. Druga z matek nie wykazywała zainteresowania dziećmi i niewłaściwie wywiązywała się z obowiązków opiekuńczo-wychowawczych.
Od początku pobytu dzieci w RDD rodziny biologiczne utrzymują stały kontakt z dziećmi .Dzieci są też bardzo związane emocjonalnie ze swoimi bliskimi. Częsty kontakt ze środowiskiem dysfunkcyjnym stwarza dodatkowe trudności w zaszczepieniu dzieciom właściwych wzorców zachowań i właściwej hierarchii wartości.
Wszystkie dzieci zaakceptowały fakt posiadania dwóch domów .Zarówno ich rodziny, jak i dzieci, widzą korzyści płynące z tego typu sytuacji życiowej.
Alicja i Władysław
Luty 2009 r.
Świadectwo
małżeństwa prowadzącego rodzinny dom dziecka
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
Minął już rok. Wydarzenia tego czasu przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Chwile trudne, bardzo wymagające wsparcia, wzajemnego zrozumienia, bezgranicznej miłość, zaangażowania. Udało się! Stworzyliśmy Dom, ten nasz wymarzony, wypełniony po brzegi uśmiechami maluchów. Udało się, doczekaliśmy się pierwszych sukcesów, czystych zębów, odrobionych lekcji, spokojnych, przespanych całkowicie nocy. Udało się poznać nasze dzieci, zrozumieć ich postępowanie, ich obawy, lęki, dostosować swoje wymagania do ich możliwości, tak wiele się udało. Oczywiście tylko i wyłącznie dzięki miłości.
Nasze dzieci dzisiaj są nasze, dziś rozumiemy, kochamy bezwarunkowo, współczujemy
i ciągle motywujemy, zachęcamy i błagamy o jeszcze.
Nasz dom w liczbach i konkretach, poznajcie nas lepiej.
Rodzinny Dom Dziecka funkcjonuje od lutego 2008r. Całkowicie spełnia standardy placówki opiekuńczo-wychowawczej typu rodzinnego. Całodobowo opiekę ma zapewnioną 8 dzieci, w wieku od 2 do 12 lat. Do pracy z dziećmi zatrudnione są dwie osoby. Wspierani jesteśmy pomocą jednego wolontariusza, przez dwa miesiące mieliśmy stażystę z PUP. Przez trzy miesiące z jednym dzieckiem pracował nieodpłatnie terapeuta. Nowe osoby wymagają wdrażania, wsparcia, ukierunkowania dopóki dzieci ich nie zaakceptują. Są oszukiwane, poniżane, upokarzane. Szybko doświadczają specyfiki pracy z takimi dziećmi, co stanowi doskonałą szkołę życia. Często nie nadają się, gdyż przerasta to ich możliwości. Cennego wolontariusza stracimy w przyszłym roku szkolnym, ponieważ rozpocznie studia na politechnice. Niejednokrotnie wspierani jesteśmy pomocą ze strony naszych rodziców, gdy zachodzi taka potrzeba. Staramy się również stworzyć dzieciom namiastkę rodziny, aby mogły w przyszłości powielać model prawidłowo funkcjonującej rodziny.
W Rodzinnym Domu Dziecka przebywa 8 dzieci, 3 dziewczynki i 5 chłopców, w wieku od 2 do 12 lat. 8 dzieci zostało objętych całodobową opieką. Jola dołączyła do przebywającego w RDD rodzeństwa we wrześniu 2008r. Pozostaje pod stałą opieką opiekunów, często choruje. Krzyś jest w RDD od marca, ma ukończone 4 latka, od początku pobytu uczęszcza do przedszkola. Jest pod stałą kontrolą endokrynologa i ortopedy. Marek ma ukończone 4 lata, uczęszcza do przedszkola. Jest bardzo chorowitym dzieckiem. W trakcie przekazywania go do naszego domu oznajmiano, że jest zdrowy. Okazało się po kilku dniach że chłopiec ma astmę oskrzelową, deficyty rozwojowe, oraz jest zaburzony osobowościowo. Jest pod stałą specjalistyczna opieką, pulmonologa, endokrynologa, alergologa. Sprawia duże problemy wychowawcze zarówno w przedszkolu jak i w domu, powoli przyswaja wdrażane umiejętności. Paweł, ukończył 7 lat, ma przedłużony pierwszy etap edukacyjny i uczęszcza do oddziału przedszkolnego. Często choruje. Ma wadę słuchu, która na skutek dostosowywania się do zaleceń audiologa powoli się niweluje. Chłopiec jest też pod stałą kontrolą ortopedy i endokrynologa. Ewa ukończyła 10 lat, uczęszcza do III kl. szkoły podstawowej, powtarzała kl. II. Ma dużą wadę słuchu, wadę wzroku, skoliozę, niedowagę. Jest pod stałą kontrolą lekarzy specjalistów. Aldona przybyła do RDD razem z bratem w lutym 2008r. z olbrzymimi zaległościami edukacyjnymi, jest uczennicą IV kl. SP. Ma stwierdzoną chorobę trzewia, skoliozę, niskorosłość, osteoporozę, musi skrupulatnie przestrzegać diety. Darek ma 12 lat, jest uczniem kl. VI. Jest bardzo problemowym chłopcem zarówno w domu jak i w szkole, z zaburzeniami osobowości, nie przestrzegającym norm społecznych, z podejrzeniem molestowania, przejawiającym mocne, na razie słowne pobudzenie seksualne. Jest zarazem bardzo inteligentnym i zdolnym dzieckiem co może świadczyć o jego skłonnościach socjopatycznych. Korzystał z prywatnych zajęć terapeutycznych. Jest pod stałą kontrolą neurologiczną, obecnie poddawany dalszym badaniom pod kątem pewnego rodzaju epilepsji, co zostało zaobserwowane przez nas w trakcie życia w Domu. Ela i Piotr są dziećmi z mocno zakorzenionymi przeżyciami traumatycznymi, których doświadczały w rodzinnym domu. Z jednej strony bardzo kochają matkę, z drugiej nienawidzą ją za to, że nie przychodzi do nich, że prowadzi zły tryb życia, że powołuje na świat nowe dzieci z różnymi mężczyznami, które są zabierane tak jak oni i nie wywiązuje się z obietnic, które im składa. Romek ma 12 lat i jest uczniem kl. V. Obydwoje rodzice pozbawieni władzy. Z chłopcem kontakt utrzymuje tylko matka, która odbywa wyrok, najprawdopodobniej do pełnoletności chłopca. Matka ma pozytywny wpływ na wychowanie syna. Romek wykazuje olbrzymia potrzebę widywania się z matką. Ich brak skutkuje pogarszającym się zachowaniem. Chłopiec ma skórę nadwrażliwą na słońce, co wymaga stosowania odpowiednich specjalistycznych kremów, oraz wadę wzroku, jest pod stałą kontrolą ortodonty. Rodzice 6 dzieci mają ograniczoną władzę rodzicielską, w przypadku 2 chłopców władza jest całkowicie odebrana obydwojgu rodzicom. Żadne z dzieci nie posiada majątku. Nie mogą też liczyć w przyszłości na wsparcie, dlatego powinny być odpowiednio przygotowane do startu w samodzielne życie. Dwoje dzieci kwalifikuje się do orzeczenia o niepełnosprawności. Trzecie dziecko jest w trakcie diagnozowania.
Większość (ok.65%) założonych planów pracy z dziećmi została zrealizowana przy wykorzystaniu środków zabezpieczonych w budżecie na 2008r. W całym przedsięwzięciu byliśmy wspierani finansowo, żywieniowo, medycznie, księgowo przez Organ Prowadzący – Caritas Archidiecezji Warmińskiej, Urząd Wojewódzki i wielu sponsorów, którzy podarowali środki, ale nie musieli tego robić. Pomagając nie chcieli w większości przypadków wystawiać faktur. Dużym wsparciem było podarowanie nam paliwa przez firmę Orlen w kwocie 2000 zł. Obecnie nie są w stanie kolejny raz nam pomóc. Rozpisany został również projekt na wyrównywanie szans edukacyjnych, dzięki czemu dzieci uczestniczą w dodatkowych prywatnych lekcjach języka angielskiego. Pozyskiwanie jakiejkolwiek pomocy jest bardzo pracochłonne i czasochłonne, co wpływa na nasze zmęczenie, a w efekcie na jakość pracy z Dziećmi. Potrzeby na 2008r. okazały się w trakcie pracy z dziećmi o wiele większe od zaplanowanych przez organ finansujący RDD, który również wspierał nas różnymi akcjami na rzecz naszego Domu. Dlatego po wnikliwej analizie z jednostką prowadzącą koszt utrzymania dziecka na 2009r. wyszedł wyższy niż w poprzednim roku.
Niewątpliwie to wielkie przedsięwzięcie jakim jest wychowanie sierot społecznych jest w głównej mierze zasługą Starostwa, oraz wielu osób borykających się na co dzień z problematyką pomocy społecznej w mieście, w którym powstał ten cudowny plan. Aby nie zmarnotrawić już przeznaczonych środków powinniśmy wspólnie przeanalizować obecne potrzeby, po to by w przyszłości móc cieszyć się zaradnością i prawymi obywatelami tego miasta, którym dziś staramy się pomóc. Za dotychczasową współpracę wszystkim Dziękujemy.
Największe postępy po roku czasu w naszej opinii poczyniła Patrycja. Dziewczynka przyszła do nas strasznie zaniedbana, powtarzała klasę, nie przestrzegała żadnych norm. Dziś przynosi oceny celujące, jest spokojna, bardzo radosna, pogodna. Jest naszą największą radością. Jesteśmy dumni, ze możemy uczestniczyć i kierunkować życie naszych podopiecznych. Są dla nas całą, rzeczywistością. Narzekamy, denerwujemy się, czasami krzyczymy, padamy ze zmęczenia, zasypiamy przy stole, a potem czekamy na kolejne uśmiechy, powroty z wakacji, radosne szczebiotanie zaraz po przebudzeniu, nie ma nic lepszego.
Anna i Piotr
Imiona dzieci zostały zmienione
Luty 2009 rok
Świadectwo
małżeństwa prowadzącego rodzinny dom dziecka
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
Widząc potrzebę organizacji wolnego czasu dzieciom z naszego osiedla w czasie wakacji, w 2000 r postanowiłam coś z tym zrobić.
Zorganizowałam spotkanie z rodzicami i jak to zwykle bywa, po trudnościach udało się podjąć decyzję o zorganizowaniu biwaków dla naszych dzieci w czasie wakacji. Między dzieciakami uczestniczącymi w biwaku pojawiła się czwórka braci będących w rodzinie zastępczej.
Był to pierwszy kontakt naszej rodziny z problematyką rodzicielstwa zastępczego.
W 2002 r nawiązaliśmy znajomość z ludźmi, którzy prowadzą do tej pory RDD. Mimo gorących namów ze strony naszych nowych znajomych, którzy widzieli w nas potencjalnych kandydatów na rodziców zastępczych, po przedyskutowaniu tego pomysłu w domu, doszliśmy do wniosku, że jest to w naszej sytuacji niemożliwe. Praca i wychowanie naszej trójki dzieci pochłaniało nas całkowicie, natomiast mąż zdecydowanie był przeciwny, ponieważ uważał, że trudno będzie rozdzielić uczucia między dzieci swoje i powierzone nam na wychowanie.
Przez następne dwa lata kilkakrotnie stykaliśmy się z rodzicielstwem zastępczym i nic nie wskazywało na to, żeby nasza decyzja miała ulec zmianie.
Nasza postawa zmieniła się, jednak trudno nam określić, co na nią wpłynęło. Wygląda na to, że ziarno zasiane w naszych sercach, dojrzewało i cierpliwie czekało, żeby wykiełkować w sprzyjających warunkach. W 2004r zgłosiliśmy się do PCPR-u wyrażając chęć prowadzenia RDDz. Nasze dzieci zaakceptowały ten pomysł i ucieszyły się, że będą miały więcej rodzeństwa.
Z początkiem 2005 r rozpoczęliśmy szkolenie na rodziców zastępczych po czym zostaliśmy zakwalifikowani do prowadzenia placówki opiekuńczo wychowawczej.
12.11.2005R przyjęliśmy pierwsze dzieci do naszej rodziny, a od marca 2006 utworzony został w naszym domu Dom Rodzinny.
W tym momencie wychowaliśmy, pięcioro dzieci. Nasza córka była na drugim roku studiów, a synowie rozpoczęli naukę w LO. Był to dla nas bardzo ciężki okres, gdyż nałożyły się na siebie problemy wychowawcze i boleśnie dał się odczuć brak doświadczenia w obcowaniu i wychowywaniu dzieci porzuconych przez własnych rodziców, z potrzebą poświęcenia czasu i uwagi własnym dzieciom.
W październiku 2006r po wielu miesiącach walki o utrzymanie jednej z wychowanek w naszym domu, po wielu konsultacjach z pedagogiem szkolnym i psychologiem z Katolickiego Ośrodka Opiekuńczo- Adopcyjnego, podjęliśmy trudną decyzję o przeniesieniu dziewczynki do domu dziecka.
Ogromnym naszym sukcesem jest pomoc w powrocie do mamy biologicznej chłopca, który przebywał w naszym domu ponad rok.
Na tym przykładzie dostrzegliśmy podział na rodziców, którzy chcą współpracować dla dobra swoich dzieci i gotowych poświęcić wiele, aby tego dokonać i na tych, którzy dla własnej wygody wychowanie swoich dzieci zrzucają na nasze barki, nie rzadko mając pretensje.
Do dnia dzisiejszego, przez nasz dom przewinęło się dwanaścioro dzieci, z czego dziesiątka jest jeszcze z nami. Ostatnia trójka rodzeństwa, która trafiła do nas 13.06.2008r to trzy siostry, które miały być rozdzielone. Sama mam dwie siostry i nie wyobrażam sobie, żeby kiedykolwiek nas rozdzielono i to spowodowało naszą decyzję o powiększeniu liczby dzieci do dziesięciorga.
Przez ten czas wspólnego zamieszkiwania pod jednym dachem, doświadczyliśmy wiele trudnych i rozpaczliwych wręcz sytuacji, jednak olbrzymią nagrodą za to są chwile, w których razem śpiewamy, bawimy się, śmiejemy a czasem płaczemy i wspieramy na co dzień.
Niesamowitą radość sprawiły nam dzieci organizując przyjęcie na naszą rocznicę ślubu. Było widać ogromne zaangażowanie i przywiązanie do nas. Takie chwile powodują, że zapominamy o trudnościach i kłopotach i nabieramy sił do dalszej pracy.
Każda zdana poprawka, otrzymana promocja do następnej klasy w przypadku dzieci słabszych w szkole, zdobyta nagroda czy wyróżnienie, okupione są ogromnym wysiłkiem tak dzieci jak i naszym.
W tej chwili nie wyobrażamy sobie, abyśmy mogli zajmować się czymś innym.
Ewa i Edward
Luty 2009 r.
Świadectwo
małżeństwa prowadzącego kwalifikowaną rodzinę zastępczą
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
( przekształcony rodzinny dom dziecka )
Trochę wspomnień…
Byliśmy już dojrzałym małżeństwem, kiedy odziedziczyliśmy stary wprawdzie, ale nasz dom. Dotychczas mieszkaliśmy w ciasnym M-3, gdzie wychowaliśmy trójkę naszych już dorosłych dzieci. Z wielkim zapałem wzięliśmy się za remont domu, pomagały nam w tym również nasze dzieci ale same powoli wiły swoje gniazdka w Warszawie. W końcu, kiedy przestronny dom lśnił nowością – zostaliśmy w nim zupełnie sami. Ja w związku z likwidacją zakładu straciłam pracę, mąż zajął się własną działalnością gospodarczą – zostałam więc w tym nowym, ale pustym domu sama. Tęskniłam też za swoimi dziećmi. Kiedyś przechodząc obok Domu Dziecka, kierując się impulsem kupiłam owoce, słodycze i weszłam tam, ot tak, może z ciekawości, a może z tęsknoty za dziećmi. Otworzyłam pierwsze z brzegu drzwi i trafiłam na najmłodszą grupę. W dużej sali siedziała po turecku grupka małych dzieciaków z brodami
zadartymi do góry, gdzie na wysokości co najmniej dwóch metrów stał włączony telewizor.
Weszłam cicho bez pukania, ale kiedy zrobiłam dwa kroki, już wszystkie były przy mnie. Od razu zostałam ich ciocią. Grupa liczyła kilku chłopców – małych urwisów i kilka ładnych dziewczynek. Kiedy myślałam, że poznałam już całą grupę, wtedy z sąsiedniej sypialni wyszła najmniejsza dziewczynka. Była chora – zasmarkana i zasikana, ze strupami na prawie łysej główce. I wtedy coś we mnie drgnęło. Przecież tego maleństwa nikt nie zechce. Chcę pomóc tym dzieciom – pomyślałam. I tak też się stało. Ta maleńka dziewczynka przylgnęła do mnie od razu, później okazało się, że ma o rok starszego brata i o trzy lata starszą siostrę. Dzieci zaczęły nas odwiedzać coraz częściej, a w końcu stały się stałymi bywalcami naszego domu.
Wspólnie z naszymi dziećmi zdecydowaliśmy, że należy jakoś zalegalizować pobyt maluchów u nas. Wybór padł na Rodzinny Dom Dziecka. Nasze starania o jego utworzenie trwały prawie dwa lata. W tym czasie maluchy na dobre zadomowiły się u nas i tak już zostało…Później do naszej rodziny dołączyły jeszcze dwie dziewczynki… Tworzymy rodzinę oficjalnie już od 8 lat, a nieoficjalnie prawie dziesięć. Przeszliśmy różne zakręty, wzloty i upadki, ale wciąż jesteśmy rodziną. W tym roku zostaliśmy zmuszeni do przekształcenia się w rodzinę zawodową, zmieniły się warunki finansowania na gorsze, ale nasze dzieci tego nie mogą odczuć i nie odczuwają. Dwie najstarsze dziewczynki, już pełnoletnie chodzą właśnie na kurs nauki jazdy. Nie chcę by czuły się gorsze niż ich koleżanki.
Wiem i one też wiedzą, że nie mają żadnego wsparcia w rodzinie biologicznej ale zawsze mogą liczyć na nas.
Halina
Świadectwo
mamy prowadzącej rodzinny dom dziecka
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
Zawsze wokół naszej rodziny było pełno dzieci, które miały jakieś problemy i lubiły być u nas w domu. Postanowiliśmy coś z tym zrobić. Poszukiwaliśmy lokum i znaleźliśmy ruinę po byłym przedszkolu. Przekonywanie władz miasta i Kuratorium trwały dwa lata, potem remont rok i wystartowaliśmy 1 września 1993r. Mieliśmy od razu 8 dzieci. Byliśmy przez 8 lat jedyną placówką w województwie suwalskim. Dzieci rosły, niektóre wracały do rodzin naturalnych, reszta usamodzielniała się. Byliśmy pełni zapału i ideałów, ale władze, dzieci i cała reszta powoli „leczyła” nas z tej inności.
Dla władz Domy Rodzinne to drogie placówki, dla dorastających dzieci (15,16 lat) to taka dobra, normalna rodzina raczej nie jest potrzebna, ale przetrwaliśmy 16 lat !
Ile kosztuje nas psychicznie ten proces pomocy dzieciom to tylko my wiemy – cała moja rodzina.
Usamodzielniliśmy 10 dzieci. Wśród nich są takie, które dobrze pracują, mają swoje biznesy, mieszkania i utrzymują z nami kontakt na co dzień. Inni studiują, ale są i tacy, którym normalnie żyć nie wypada- bo łatwiej żyje się byle jak!
Dziś mając takie długie doświadczenie wniosłabym trochę poprawek w ten system pomocy społecznej -tylko kto by mnie słuchał?
Obecnie nasz Dom to 7 dzieci (w tym 2 niepełnosprawnych) w wieku od 15 – 18 lat. Czego ich chcemy nauczyć? Tylko normalności- niepełnoletnie to ma się uczyć, jak jest pełnoletnie to niech studiuje albo pracuje.
Nasze dorosłe dzieci utrzymują z nami kontakt, piękne są święta, imieniny itp. ale w ogóle to takie jak nasze życie jest bardzo, bardzo trudne.
Cała moja rodzina to silni i twardzi ludzie, byle jaka trudność nas nie załamie, ale mam wrażenie niekiedy, że świat wokół Nas oszalał.
Ale jak śpiewa Młynarski …róbmy swoje dopóki starczy nam sił, być może ktoś z tego skorzysta.
Helena
małzeństwa prowadzącego kwalifikowaną rodzinę zastępczą na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
( przekształcony rodzinny dom dziecka )
W 2004 roku zdecydowaliśmy się na stworzenie rodzinnego domu dziecka, gdyż chcieliśmy pomóc dzieciom. Mieliśmy dobre zaplecze i zapał do pracy. Praca z porzuconymi dziećmi jest bardzo trudna i nie można sobie zrobić przerwy aby odpocząć oraz nabrać nowych sił. Dzieci przychodzą z bagażem różnych przeżyć, nawyków i genami .Mają większe trudności z nauką, szczerością i emocjami. Do tego dochodzą sprawy organizacyjne i praca z urzędami, która nie jest prosta. Po pięciu latach istnienia jako rodzinny dom dziecka, zostaliśmy przekształceni w nie spokrewnioną rodzinę zastępczą. Mieliśmy wybór zostać nie spokrewnioną kwalifikowaną rodziną zastępczą lub oddać dzieci. Aby oszczędzić dzieciom tak drastycznych przeżyć zgodziliśmy się. Od stycznia 2009 roku istniejemy jako zastępcza rodzina zawodowa.
Krystyna i Roman
Świadectwo
mamy prowadzącej rodzinny dom dziecka
na terenie województwa warmińsko-mazurskiego
Dziecko nie jest naszą własnością. Powinniśmy je tak wychować aby umiało żyć w wolności i podejmować własne i odpowiedzialne zadania.
Kilka lat temu gdy nasze dwie biologiczne córki wyjechały na studia do Łodzi i tam założyły rodziny, postanowiliśmy z mężem pomóc jednemu dziecku potrzebującemu opieki. Udaliśmy się do domu dziecka w naszym mieście, gdzie powitała nas bardzo ciepło i serdecznie pani dyrektor Irena Dzienisiewicz. Podpowiedziała nawet, że ma już trzy miesiące w placówce dziesięcioletnią dziewczynkę. Bardzo szybko przebiegły formalności i po dwóch miesiącach Renatka znalazła się w naszej rodzinie. W tym czasie w domu było troje dzieci biologicznych: dwie córki w wieku 13 i 14 lat oraz 20 letni syn. Zauważyłam, że moje córki zaczęły oddalać się od nas. Stały się po prostu zazdrosne, a Renatka coraz bardziej garnęła się do nas. Pomyślałam, że to nie jest zdrowa sytuacja i może koleżanka dla Renatki załagodziłaby napięcie. Poszłam ponownie do Domu Dziecka i ta sama pani Dyrektor zaproponowała, by zaopiekować się rodzeństwem w wieku 5, 6, 8, 10 lat, które jest od kilku miesięcy w placówce. Na początku byłam przerażona, czy sobie poradzę? Udało się. Moje naturalne dzieci pomogły młodszym i w ten sposób utworzyła się duża rodzina mająca zasady i odpowiedzialne zadania.
Minęło zaledwie pół roku. Otrzymałam telefon z PCPR z prośbą o opiekę przez kilka dni nad trójką rodzeństwa ze Śląska (chłopców w wieku 12, 14 lat oraz 16-letniej dziewczyny).Rodzeństwo znajdowało się w Noclegowni dla Bezdomnych. Miałam kilka minut, aby zawiadomić męża i zapytać syna, czy odstąpi swój pokój. W ten sposób powstała rodzina złożona z 8 dzieci przybranych, 3 naturalnych oraz rodziców.
Obecnie jest nas mniej. Usamodzielniła się i wyszła za mąż najstarsza wychowanka. Naturalny syn ożenił się, a córka wyjechała na studia do Olsztyna.
Uważam, że dużo – nie znaczy źle. Mając tak liczną rodzinę prowadzimy działalność gospodarczą (usługi budowlane).Wystarczy dobra organizacja, aby normalnie żyć.
W codzienności wypracowaliśmy takie zasady:
każda rzecz ma swoje miejsce;
szanuj siebie i innych;
bądź odpowiedzialny.
Kilka lat temu nie zdawałam sobie sprawy, że można polubić gwar, szum, a czasem hałas w domu. To wszystko pozwala mi zrozumieć, że tylko człowiek, a tym bardziej dziecko potrzebuje i daje radość oraz miłość. Chcę być kochana, więc kocham i poszukuję DOBRA nawet tam, gdzie wydaje się, że go nie ma.
Teresa